No i stało się. Wystarczył jeden rodzinny obiad, by pięć dni “popłynąć” i odstawić dietę. Tym razem więc o tym, dlaczego takie potknięcia są niebezpieczne i jak nie wpaść w psychologiczną pułapkę poczucia winy i całkowitej rezygnacji z celów.
Są takie sytuacje, kiedy bardzo trudno wytrwać w postanowieniu jedzenia mniej. Jedną z nich są rodzinne spotkania, podczas których – przynajmniej w Polsce i tym bardziej na prowincji – je się dużo i z reguły pije mniej lub więcej alkoholu. Może to być wesele, ale nie tylko – wystarczy pojechać na tzw. goście, by zrobić sobie urlop od diety.
Czy warto taki urlop robić? Warto, ale pod warunkiem, że ma się pełną świadomość zagrożeń. Akurat te bezpośrednie – zjedzenie większej ilości kalorii – nie są najniebezpieczniejsze. Ja po babcinym obiedzie – nie przejadając się – zakończyłem dzień wynikiem… 4220 kcal. Ot zwyczajne skromne śniadanie, normalna kolacja (kilka kromek chleba z dodatkami plus piwo) i typowo polski obiad – rosół, danie główne (3 kawałki różnych rodzajów mięs – kaczka, kurczak i schabowy, ziemniaki i kwaszone dodatki), do tego deser (3 małe kawałki ciast) i dwa kieliszki słodkiego likieru Sheridan’s.
Niestety oprócz kalorii wyszło też sporo tłuszczu: zamiast 56 gramów… 179.
W teorii powinno być wszystko w porządku. Budzimy się na drugi dzień i kontynuujemy dietę. W praktyce bywa często inaczej. Dlaczego?
Po pierwsze włączają nam się stare przyzwyczajenia. Przypominamy sobie smak słodkich i tłustych potraw, mózg dostaje impuls, robi się przyjemnie, poprawia się nastrój. Nie chcemy na drugi dzień z tego rezygnować. I robi się jeszcze jeden dzień, jeszcze następny, pojawia się odkładanie w stylu “a, zacznę od jutra” itd.
Po drugie bardzo często włącza się nam poczucie winy. Myślimy, że skoro nie wytrzymaliśmy, dieta nie ma sensu. Że jesteśmy do bani, i tak się nie uda, wszystko jest bez sensu. I zajadamy to poczucie winy.
U mnie taki stan trwał pięć dni. Może nie jadłem codziennie takich ilości jedzenia (i kalorii), ale jednak folgowałem. Ale nie zrezygnowałem. Zwyczajnie mi było szkoda. Pomyślałem też, że 5 dni w perspektywie 90 dni to nie jest tak dużo. Dlatego dziś (5 listopada) wróciłem do diety i od początku dnia liczyłem kalorie.
Zatem projekt nie upadł – powalczę, a Wy będziecie mogli śledzić dalsze postępy, ale i trudności. Czas przedłużę po prostu o 5 dni, czyli do końca stycznia 2018 r. (tych bezdietowych nie będę wliczał). Niebawem pomiary, a kolejny wpis będzie dotyczył treningu, który realizuję na siłowni.
Dla przypomnienia i dla nowych czytelników: wszystko od samego początku jest dokumentowane i publikowane w serwisie www.sprawnypo40.pl w zakładce WYZWANIA oraz na facebook’owej stronie www.fb.com/sprawnypo40. Zachęcam do polubienia.
O nie nie, lecimy dalej. Jeszcze ze 2 tygodnie obecnym systemem, jak nie będzie spadać, to więcej aerobów. Najbliższy ryzykowny okres – Boże Narodzenie 😉
Sam jestem na diecie i zdarza mi sie jezdzic na imprezy rodzinne i tez jem wtedy tak jak wszyscy, natomiast mniejsze porcje od innych. Ale zawsze po tym wracam do diety, bo wiem po co zaczalem. Chcialem sie zdrowo odzywiac i lepiej wygladac. Ja nie mam tez problemu z tym, zeby jesc tylko zdrowo (moja zona uwaza, ze to nudne jedzenie bez smaku), chociaz nie powiem, zdazy mi sie zjesc czekolade jak mam na nia ochote. Najwazniejsze, zeby jednak nie bylo zbyt czestych odchylow od zdrowej diety. Wystarczy sobie np zalozyc, ze w sobote/niedziele jest 1 posilek rodzinny czy nawet 2, ktory jest delikatnym odchylem od diety (warto policzyc sobie wtedy kalorie tych posilkow) i wtedy nie bedzie wyrzutow sumienia czy poczucia winy. Ja jak zaczalem prowadzic inny tryb zycia to nie moge sie nadziwic, ze jest tyle osob, ktore tak zle sie odzywiaja, nie cwicza nic i dodatkowo naduzywaja alkoholu. Ale przestalem juz przekonywac wszystkich wokol, kazdy ma swoje przyzwyczajenia i martwie sie tylko o siebie, bo nikt inny za mnie tego nie zrobi. Polecam tez Tobie 😉 Najwazniejszy krok juz zrobiles, teraz wystarczy to utrzymac, a pozniej stanie sie to norma.
Trzymam kciuki za wytrwalosc, ja od 1,5 roku jestem na diecie, chociaz wszyscy mowia, ze nie potrzbuje, bo jestem chudy (waze 70kg) 😉
Dokładnie, mam taką samą filozofię jak Ty – dieta musi stać się normą, a nie katorgą, więc drobne odchyły też się w takim podejściu mieszczą. Ja na razie wypracowuję technikę – zobaczymy jakie będą finanalne efekty. Dzięki za wsparcie i obszerny komentarz!
A już myślałem że po ptokach, powodzenia