W lipcu 2014 r. w Rzeszowie otwarto pierwszy w Polsce klub CityFit. Choć inwestor – brytyjski fundusz private equity – zapowiadał wówczas stworzenie w ciągu trzech lat 50 klubów w całej Polsce, do tej pory działa ich 10, w tym dwa w Warszawie. W krótkiej recenzji podpowiadamy, czy warto z nich korzystać.
– Uważamy, że polski rynek jest rozdrobniony. Wiele małych siłowni oferuje usługi niskiej jakości, a sporo kosztuje. Są też sieciowe kluby fitness, które oferują usługi wysokiej jakości, ale te są już bardzo drogie, a na to nie stać wielu Polaków – mówił w 2014 r. Nicholas Moses, dyrektor zarządzający spółki CityFit i dodał, że chce wypełnić tę lukę. Czy to się udało?
Zalety niewątpliwe
Na wstępie nadmienimy, że za recenzję nikt nam nie zapłacił – ani gotówką, ani barterem. Jest zatem “obiektywnie subiektywna”.
Na pewno olbrzymim plusem klubów jest ich dostępność. Są czynne 24 godziny na dobę. Definicja jest sztywna, nie tak, jak w przypadku chociażby Tesco 24h, który jest nierzadko z różnych okazji zamykany. Odwiedziliśmy klub w drugi dzień świąt bożonarodzeniowych – był pusty, ale dostępny.
Drugi plus – niewątpliwy – to cena – niska, stała, bez umowy i bez konieczności opłacania członkostwa np. za pół roku z góry. Na dodatek w każdej chwili możemy zrezygnować. Kwoty są różne, w zależności od promocji i czasu zapisów. My płacimy 89.95 zł za miesiąc. Nie oszukujmy się – dla pracującego czterdziestolatka nie jest to cena jakkolwiek zaporowa. Tym bardziej, że możemy ćwiczyć nawet i codziennie.
Zaleta trzecia, z którą trudno dyskutować, to powierzchnia i ilość sprzętu. Kluby mają powyżej 1700 mkw., największy ma 3200 mkw. Sprzęt jest różnorodny i rozmieszczony w wydzielonych strefach – gwarantujemy, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Małym minusem, ale tylko dla pasjonatów street workout’u, może być niepełna infrastruktura “drążkowa”. Kilka drążków jest, ale brakuje chociażby takiego, na którym można zrobić tzw. wymyk górą. Ponadto niektóre urządzenia z funkcją podciągania są chybotliwe. Ale to drobnostka – zawsze można iść popodciągać się w plenerze. Reszta stref i sprzętu – bez zastrzeżeń, choć techniczny serwis urządzeń mógłby być skuteczniejszy – zdarzają się “ubytki” w niektórych urządzeniach. Dobrze rozbudowana jest strefa wolnych ciężarów – a to podstawa. Interwały i aeroby też jest gdzie robić, jest także worek treningowy, są drabinki. Miłośnicy gimnastyki się odnajdą.
Jeśli chodzi o wartości dodane, z których czterdziestolatek chętnie skorzysta, zaletą jest na pewno darmowa filtrowana woda do picia. Szkoda tylko, że punkt poboru tejże jest tak skonstruowany, że trudno nabrać wody do większej butelki – a i samo ciśnienie w kraniku do czerpania nie zachęca. Ale być może to celowy zabieg, bo obok stoją maszyny vendingowe (czyli standardowe – samoobsługowe), w których za pomocą karty płatniczej można kupić napoje, batony energetyczne lub… kłódki. Ale o nich za chwilę.
Zaletą, według nas, jest również przyjazna temperatura w klubie (nie jet za gorąco ani za zimno) i odpowiednia głośność muzyki. Także – czym CityFit bardzo się chwali – system wejścia poprzez skanowanie linii papilarnych.
Zalety wątpliwe i wady
Do zalet wątpliwych należy to, że nie musimy mieć karty do klubu, bo wchodzimy na tzw. odcisk palca. Do momentu drzwi wejściowych idea się sprawdza, ale w szatni okazuje się, że szafki są zamykane na standardowe kłódki. A tę musimy mieć albo własną, albo kupić właśnie we wspomnianej już maszynie vendingowej. Trochę to się kłóci z ideą dostępu bezkluczykowego i nowoczesnego, ale być może wprowadzenie szafek również na odcisk palca finansowo było nieopłacalne. Tak czy siak – nieco dziwna filozofia klubu.
Inną wątpliwą zaletą jest system płatności. Klub sam pobiera pieniądze z naszego konta, ale po pierwsze trzeba je mieć (konto rzecz jasna), po drugie – nasz bank musi obsługiwać tzw. polecenia zapłaty. A nie każdy je honoruje. Na szczęście w drodze wyjątku można samemu dokonać zapłaty poprzez zwykły przelew elektroniczny, wpisując dane karty. Ale to opcja awaryjna. Ktoś, kto otrzymuje wynagrodzenie gotówką i z różnych powodów nie ma konta w banku, do CityFit nie wejdzie.
Spora wada, szczególnie dla posiadaczy kart Multisport, to brak honorowania tychże przez CityFit.
Wadą są też… przerwy w transmisji muzyki. W warszawskim City Fit przy ul. Głębockiej zdarzają się nagminnie po godz. 24. Być może w innych lokalizacjach ten problem nie występuje. Przydałaby się także większa różnorodność – słuchanie od pół roku tych samych wykonawców nie działa motywująco.
Byłoby też miło, gdyby w klubie była sauna. Może w tej cenie to zbytni rarytas, ale… Naszym zdaniem także klubowa waga nie jest najwyższych lotów. Ta na warszawskim Targówku zawyża (sprawdziliśmy!). Są kluby, które mają analizatory składu ciała kosztujące ponad 50 tys. zł i można się na nich ważyć – i analizować – w ramach wejściówki.
Reasumując: mimo kilku wad, CityFit to mocny, o ile nie najmocniejszy “zawodnik” na polskiej mapie klubów fitness. Trudno znaleźć w stolicy miejsce, które za tak niską cenę zaoferuje tyle sprzętu i nieograniczoną dostępność czasową. Chcesz ćwiczyć o 4 rano? Żaden problem. Chcesz się “wypisać” po miesiącu – masz taką możliwość.
Oczywiście znajdą się malkontenci, którzy będą narzekać na zbytnią “sieciowość” klubu, czyli na brak kameralności, czasem na sporą liczbę osób czy niemały pakiet danych osobowych, które trzeba podać podczas zapisów. Ale już zapytani, który klub oferuje lepszy stosunek ceny do jakości, mogą wpaść w zakłopotanie. Chyba, że mają wąskie, specyficzne wymagania. Ale “sieciówka” ma zaspokajać gusta większości, a nie gusta wszystkich. Tę rolę – naszym skromnym zdaniem – CityFit spełnia.
Dodaj komentarz