PZU rozważa wejście na rynek fitness. Ubezpieczyciel zaoferowałby własne karty sportowe. Niektórzy właściciele klubów podpisują kontrakty z nowym operatorem.
W tej chwili w Polsce funkcjonuje około 3,5 tysiąca klubów fitness. Należy jednak podkreślić, że określenie „funkcjonuje” jest nieco na wyrost, ponieważ od miesięcy siłownie oraz obiekty sportowe nie mogą prowadzić swojej działalności z powodu rządowych obostrzeń. W pewnym momencie zdawało się, że przedsiębiorcom uda się porozumień z władzą, tak się jednak ostatecznie nie stało.
Ponadto oprócz 3,5 tysiąca salonów w Polsce działają również obiekty sportowo-rekreacyjne – ich łączna liczba to 10 tysięcy. Niecała połowa współpracuje z Benefitem – to właśnie ta firma odpowiada za popularne karty MultiSport. Mówi się, że PZU opracowuje podobny model działania.
Aktualnie niektórzy przedstawiciele branży fitness zawierają umowy z PZU. Te są bardzo podobne do tych, jakie zawiera się z Benefitem. Część przedsiębiorców przyznaje, że zgodziło się podpisać umowę z ciekawości, aby ocenić, jak będzie wyglądała współpraca.
Niektórzy obawiają się jednak, że wejście na rynek państwowej spółki to duży cios dla pozostałej konkurencji. Swoje obawy mają szczególnie właściciele małych klubów.
Nic dziwnego, że właściciele małych klubów boją się takiego giganta jak PZU. Ich lęki wydają się racjonalne i prowokują do pytania o zasadność wchodzenia państwowej wielkiej firmy na rynek, na którym prywatni gracze radzą sobie świetnie. Chciałoby się zapytać: ile państwa w gospodarce? – powiedział w rozmowie z Gazetą Wyborczą jeden z menadżerów firmy fitness.
Mimo to niektórzy uważają, że konkurencja jest dobra i nie trzeba się jej obawiać. Ponadto inwestowanie i budowanie pozycji wymaga dużych nakładów czasu oraz dobrej organizacji. Benefit ma wyrobioną markę, dlatego póki co panikowanie jest zdecydowanie przedwczesne.
Każdy właściciel klubu decyduje, z którym operatorem chce współpracować i na jakich warunkach. To już zależy od indywidualnych negocjacji. Na pewno kluczowymi aspektami determinującymi negocjacje są: siła marki, lokalizacje, jakość świadczonych usług i potencjał dla wzrostu. Poza sieciami są pojedyncze kluby o silnej pozycji na rynkach lokalnych i zapewne o te aktywa będzie rozgrywała się walka akwizycyjna między operatorami. To około 200-250 obiektów – tłumaczył Gazecie Wyborczej inny przedsiębiorca.
Internauci lubią jednak teorie spiskowe. Niektórzy uważają, że rząd celowo blokuje branży fitness możliwość prowadzenia swojej działalności, zasłaniając się pandemią, aby osłabić ten segment rynku. W ten sposób PZU miałoby mieć możliwość łatwiejszego wejścia na nieznane sobie tereny. To naturalnie jedynie teorie.
W ubiegłym roku salony fitness nie mogły funkcjonować przez siedem miesięcy. W tym roku dalej pozostają one zamknięte. Straty firm w związku z tym zbliżają się już do rocznych przychodów. Łącznie może to być nawet 4 mld zł utraconych obrotów w branży fitness. Sytuacja jest trudna, a póki co niewiele wskazuje na to, aby niebawem miało być lepiej.
Rząd zastanawia się nad ewentualnym zaostrzeniem restrykcji. Ciężko więc zakładać, że branża fitness będzie mogła ponownie funkcjonować. Przynajmniej w niedalekiej przyszłości.
Tymczasem przedsiębiorcy przekonują, że dostępne są wiarygodne badania empiryczne wskazujące, że przy zachowaniu reżimu sanitarnego, który jesteśmy oczywiście w stanie bez problemu utrzymać, liczba zakażeń w klubach jest śladowa. Mimo to taka argumentacja zdaje się nie trafiać do rządu.
Branża fitness proponuje, aby wprowadzić limit jednej osoby na 12 mkw. powierzchni klubu fitness i obowiązek noszenia maseczek tam, gdzie się nie ćwiczy, oraz szereg dodatkowych działań, obejmujących m.in. pomiary temperatury czy protokoły korzystania z szatni, czyli de facto wyższy reżim sanitarny niż ten obowiązujący podczas ubiegłorocznych wakacji.
Jan Strychacz
Dodaj komentarz