Mniej więcej od tygodnia zauważam, że odczuwam zdecydowanie mniejszy głód niż na początku diety 2100 kcal. Postanowiłem więc sprawdzić, dlaczego tak się dzieje, a przy okazji pocieszyć tych, którzy dietę rozpoczynają – “ssanie” nie będzie trwało wiecznie.
Tak jak wspominałem we wcześniejszych wpisach dokumentujących moje “zrzucanie oponki” (wszystkie znajdziecie w zakładce WYZWANIA), jednym z trudnych do pokonania problemów, z którym borykałem się na początku diety, był głód. Ot, zwyczajnie – kiedyś najadając się do syta, nie występował – ale po zmniejszeniu porcji i wartości energetycznej posiłków – włączał się szybko i dość często. Zadawałem więc sobie znane skądinąd pytanie: jak żyć?
Problem w dużej mierze rozwiązał, podobno do życia niezbędny, chleb. Po prostu znalazłem taki, który doskonale syci. O tym poczytacie TUTAJ.
Ale chleb nie zawsze miałem w szafce, więc problem się powtarzał. Ale do czasu. Od około tygodnia zwyczajnie zaspokajają mnie mniejsze porcje jedzenia i sycą na dłużej. Może skurczył mi się żołądek? A może to hormony przestały wariować?
Zacznijmy od pytania drugiego.
Jednym z hormonów, który odgrywa ważną rolę w regulowaniu naszej ochoty na jedzenie, jest leptyna – hamuje apetyt poprzez oddziaływanie na mózg. Kiedy ten dochodzi do wniosku, że ciało ma wystarczająco dużo pokarmu, poziom leptyny wraca do normalności, czyli wzrasta jej poziom. Tracimy wtedy ochotę na jedzenie, organizm rozpoczyna spalanie tłuszczu. Właśnie dlatego leptyna nazywana jest hormonem sytości, ale także hormonem otyłości czy apetytu.
W organizmie wytwarza się również grelina, hormon o działaniu odwrotnym do leptyny. Odpowiada za uczucie głodu i informuje o nim mózg. Wysoki poziom greliny skutkuje wzrostem apetytu. To z kolei tzw. hormon głodu. Stężenie greliny zwiększa się m.in. przez niedobory snu i silny stres.
Nie wiem, na ile wielkość żołądka ma tu znaczenie, ale podejrzewam, że związek jest. Gdy żołądek jest pusty, zapewne wysyłany jest sygnał “zjedz coś” i włącza się głód. A wiadomo – żołądek rozepchany objadaniem się będzie wysyłał takie sygnały częściej – – żeby zadziałał hormon sytości, trzeba zjeść objętościowo więcej. Finalnie mamy do wyboru: głód albo tycie. W wielu przypadkach wybieramy komfort psychiczny – i tyjemy.
Dodatkowo podczas diety odchudzającej spada poziom tłuszczu. W efekcie zmniejsza się stężenie leptyny we krwi. Gdy jej poziom jest już bardzo niski, mózg sądzi, że organizm głoduje i stara się temu zapobiec wszystkimi możliwymi sposobami. W efekcie łaknienie się zwiększa, a wszystkie procesy w organizmie ulegają spowolnieniu. Im wyższy poziom leptyny, tym lepszy proces spalania tłuszczów, a im poziom niższy, tym tłuszcze spalają się gorzej.
Ponoć – aby temu zapobiec – nie należy przechodzić na restrykcyjne diety (a przynajmniej nie od razu, lecz stopniowo). Natychmiastowe odcięcie organizmu od źródeł energii podobno powoduje gwałtowne obniżenie leptyny, zwiększone łaknienie i spowolniony metabolizm.
Co więcej – badania dowiodły, że jedzenie małych posiłków w regularnych odstępach ma wpływ na poziom leptyny. Osoby, które jedzą często, regularnie i w małych porcjach, mają o 45 proc. więcej leptyny niż ci jedzący tylko jeden bardzo obfity posiłek dziennie. Posiłki zawierające dużo cukrów podwyższają poziom leptyny bardziej niż te, które mają sporo tłuszczu.
Ciekawe dyskusje pomiędzy odchudzającymi się a dietetykami znalazłem na kilku forach tematycznych. Oto jedna z nich.
“Witam ostatnio przybrałem na wadze mam ok 170cm a ważę ponad 80kg. Mam spory brzuszek niestety diety to droga sprawa, ale zauważyłem że sporo jem i prawdopodobnie mam rozepchany żołądek.. moje pytanie to czy da się jakoś go skurczyć ? naturalnie np po przez zmniejszanie posiłków dłuższe jedzenie itd. ? Czy to internetowy pic na wodę?” – pisze Kamil (pisownia oryginalna).
A dietetyk odpowiada tak:
“Jedząc duże porcje rzeczywiście “rozpychamy” sobie trochę żołądek. Opcją na jego zmniejszenie jest jedzenie mniejszych porcji, ale częściej. Mniejsze – dlatego, że mimo że na początku będzie ciężko, po jakimś czasie organizm przyzwyczai się do mniejszych porcji i to mu w zupełności wystarczy. Częściej – dlatego, że jadając częściej, ale mniejsze porcje (co 3-4 godz.) nie będzie Pan odczuwał głodu, a to najczęściej jest impuls do sięgnięcia po coś do jedzenia. Przed posiłkiem warto wypić trochę wody, ona rzeczywiście wypełni żołądek i do mózgu dotrze sygnał, że już rzeczywiście “coś” w nim jest, dlatego można mniej zjeść np. na obiad”.
Dla bardzo otyłych i wiecznie głodnych pozostaje… balon w żołądku. Serio.
Wszczepia taki u prof. Andrzeja Dąbrowskiego, szefa Kliniki Gastroenterologii Państwowego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Prosty balon z silikonu na wiele miesięcy zabija głód i gasi pragnienie. Dzięki niemu żołądek szybciej się zapełnia. Innymi słowy, żołądek się kurczy i do mózgu wysyłana jest informacja: dość jedzenia. Lekarze wprowadzają półlitrowy balon za pomocą gastroskopu prosto do górnej, najszerszej części żołądka pacjenta. Balon napełniony jest solą fizjologiczną i, dla bezpieczeństwa, niebieskim barwnikiem. W razie gdyby silikon pękł, mocz pacjenta zabarwi się i wtedy już wiadomo, że kuracja musi zostać przerwana.
Prof. Dąbrowski podkreśla, że samo wszczepienie balonu jest tylko jednym z elementów walki z otyłością i zaznacza, że nie da się wygrać z kilogramami bez diety i ruchu.
PS Czytelnikom jestem już winny kolejne pomiary – obiecuję, że “na dniach” się zważę, zmierzę, sfotografuję – i poinformuję o postępach (tudzież ich braku). Do następnego poczytania – już nieco mniej głodny sprawnypo40.pl 😉
Fot. Charli White/Flickr.com (CC BY 2.0)
Dodaj komentarz